poniedziałek, 1 grudnia 2014

Rozdzial 47

Ktokolwiek jeszcze odwiedza mojego bloga zostawcie po sobie jakikolwiek komentarz.
___________________________________________________

Usmiecha sie do mnie pokrzepiajaco. Siedze tak na lozku bawiac sie zakladkami na spodniach. Czuje sie glupio, jak jakas ostatnia beksa i idiotka. Matko no naprawde piekne wrazenie robie na Bieber'ze.
-Skarbie nie masz sie czego bac,jasne? Caly czas bede przy tobie i nie pozwole mu nawet na ciebie glosu podniesc.-bierze mnie na rece. Hm on chyba lubi mnie dzwigac. Zabawne.
-Nie myslmy juz o tym...Bede sie martwic jutro.Dzis chce jeszcze wyluzowac.-kiwam glowa gdy ten sadza mnie na blacie gdzie siedzialam jeszcze jakies pol godziny temu. Caluje mnie delikatnie w czolo i wraca do gotowania.
-Ta trasa bedzie epicka.-usmiecha sie z przekonaniem. Dobrze ze zmienia temat, jestem mu wdzieczna.- Ale musimy odwiedzic jeszcze tego mojego kolege, jasne?-odwraca na chwile glowe by spojrzec na mnie.
-TY go odwiedzisz a ja sobie poleniuchuje w domu.
-Mhhhhmmm...Cos ci sie chyba myli.-wywraca oczami.
-Brazyyylia,taaak?-przeciagam, zeskakujac z blatu i opieram sie o niego z zalozonymi rekami.
-Dokladnie, chica.-odwraca sie energicznie i porywa mnie do tanca podglaszajac wczesniej jakas latynoska piosenke.
O matko...Ale z niego boski tancerz. Nie sadziam ze potrafi cos innego oprocz hip-hopu,street dance'u czy free stylu...Moglabym przetanczyc tak z nim juz cale to popoludnie.
-A od kiedy to ty salse tanczysz?-usmiecham sie patrzac na jego usta.
-Mam pare ukrytych taletnow.-wpija sie w moje usta nadal mnie prowadzac w rytm muzyki. Uwielbiam te jego usta, to w jaki sposob wspolgraja z moimi, jak je dopelniaja...Cos magicznego,cos czego jeszcze nigdy nie doznalam tak naprawde. Nie myslalam ze mozna sie tak czuc.Gdy piosenka sie konczy Jus przechyla mnie tak by pocalowac moj dekolt. Od razu przechodza mnie dreszcze.
-Aye, z taka tancerka to ja moge spedzic cala noc na parkiecie.-wzdycha przekladajac na talerze nasza kolacje.
-Nie masz czasem jakis latynoskich korzeni?-usmiecham sie biorac biale wino i idac za nim do jadalni.-Wloska kuchnia, brazylijska salsa. No no.-usmiecham sie stawiajac butelke na stole i podpieram sie jedna reka o biodro.
-Nie mam pojecia.-usmiecha sie rozbawiony i caluje mnie w usta przelotnie, odsuwajac mi krzeslo. Gentelman. Lubie takie gesty. Siadam wygodnie zabierajac sie za spaghetti z owocami morza i jakims sosem. On jeszcze nie zaczyna. Patrzy na mnie badawczo z wyczekiwaniem.
-O matko! To jest pszyczne...-wzdycham zamykajac oczy. Od razu przypomina mi sie ostatni obiad w domu mojej ukochanej sasiadki z Wloch. Squisito. (tlum: znakomite,wysmienite)
-Oh...Balem sie ze nie spodoba ci sie.-zaczyna jesc.Reszte jedzenia spedzilismy w ciszy delektujac sie boska potrawa. Gdy oboje juz konczymi,opieramy  sie wygodnie o nasze krzesla.
-Najadlam sie jak jakas swinia...Zaraz mi zoladek peknie.-lapie sie za brzuch wywracajac oczami a potem wstaje i zabierajac nasze talerze zanosze je do zlewu. Kiedy wracam Justin nawet sie nie poruszyl o centymetr. Siedzi tak wpatrujac sie w fale morza ktore widac przez okno. Sowam rekoma po jego ramionach opierajac glowe przy jego uchu a paznokciami smyrajac jego brzuch.
-Moglbym tak juz zawsze.-westchnal.
-Czyzby mlody, nieskonczony wulkan energii mial dosc?-caluje go w policzek.
-Po tej trasie wezme przerwe.Potrzebuje odpoczac.-wstaje w jednym momencie i poglaskal mnie po policzku kiedy jest juz twarza do mnie.
-Nie mowisz powaznie.-krece glowa.
-Cher...Pracuje nonstop od kiedy bylem maly a ostatnie 6 lat to jakies wariactwo... Naprawde chce chociaz rok dla siebie...Dla nas..Dla rodziny.-wtula sie we mnie niczym w mame a ja glaszcze go po wlosach. Nie sadzilam ze jest az tak zmeczony.
-Musisz to przemyslec na spokojnie,kochanie.-usmiecham sie i pozostajemy w zawieszeniu ciszy.
-Chodz...Trzeba spakowac rzeczy na jutro.
-Naprawde chyba napluje Tydze w twarz za wszystko.-warcze wskakujac po schodach
-Chill baby...-klepie mnie w tylek. Nie wiem czemu ja sie tak wkurwiam.Powinnam byc spokojna. Przeciez nic juz sie nie zmieni. Teraz jest inaczej. Ja jestem z Justin'em. Tyga moze sie pierdolic ze swoimi dziwkami ile mu sie tylko podoba...Nasze zycia sie rozeszly wiec nie rozumiem sensu wracania do tamtej przykrej sytuacji. Po co on chce rozdrapywac moje rany? Czego on oczekuje? 
-Przestan juz sie tym tak zamyslac.-mowi Jus calujac moja dlon kiedy nastepnego dnia rano jedziemy juz do mnie.
-Nie rozumiem calej iluzji tej sytuacji.-marszcze brwi przygryzajac paznokiec.Jestem jakas zaspana. Fakt faktem ze za chuja nie moglam spac, zle sie czulam i ciagle przytlaczaly mnie mysli. Biebs staral sie mnie jakos ''ukolysac'' , spiewal mi, opowiadal historie, glaskal...Jednak bez skutku. Kiedy wreszcie podjechalismy pod moja wille wyskoczylam z auta i czekajac na Jusa udalismy sie do budynku.
-Cher?-slysze glos John'a.
-Nie, Swiety Mikolaj.-klade klucze na komodzie w korytarzu i staje opierajac reke o biodro.-No wiec slucham? Miejmy to z glowy.-chyba nie mam ramiaru sie ruszyc dalej, musi to smiesznie wygladac poniewaz moj chlopak lekko popycha mnie do salonu. Nawet nie chce myslec o tym ze to pierwszy raz jak Jus widza sie z moim asystentem. Wchodze energicznie do salonu na gore gdzie na sofie siedzi Chris i moj byly. Oboje widzac mnie w progu od razu staja. -Ja to nie pani profesor,pff.-siadam naburmuszona na drogiej sofie i po chwili siada tuz obok mnie Jus. Brown mierzy go badawczo a ja posylam mu znaczace spojrzenie. Nie patrze nawet na Tyge, nie potrafie, ciagle boje sie jego obecnosi, jego wzroku i brzydzi mnie jego morda.-Wiec?
-Cher przysiegnij ze do poki nie skonczy nie otworzysz tej swojej pieknej buzki i nie bedziesz pierdolic jakis glupot,prosze?-ale z Chris'a odwokat no od siedmiu bolesci normalnie.
-Wr...-skinelam glowa warczac pod nosem.
-Ehm...-wciaz nie potrafilam na niego spojrzec.-Kilkanascie miesiecy temu wykryto u mnie raka trzustki.-mimowolnie na niego spogladam, z zaszokowana mina.- Nie wiedzialem wtedy co robic, ty mialas we mnie wsparcie a ja nie chcialem ci tego zabierac. Bylas taka szczesliwa, patrzylem na ciebie kazdego dnia wiedzac ze kiedys mnie zabraknie, nie moglem ci drogi raz pozwolic cierpiec..-zrobil przerwe gdy glos mu sie lekko zalamal.-Moj kumepl wpadl na pomysl, dosc ekstremalny ale jakze idealny. Znalezlismy mojego sobowtora. Jest identyczny w kazdym detalu, az lekko mnie to przerazalo.Pamietasz moj wyjazd niby do Europy, do Francji na nagrywanie z Guetta?-skinelam glowa wciaz majac otwarta buzie z zdzwienia.-Tak naprawde wyjechalem na terapie do prywatnej kliniki... Po powrocie...To nie bylem juz ja. Erik gral doskonale moja osobe, mial byc tylko medialny i bys ty nie musiala przezywac mojej choroby. Chcialem ci oszczedzic wszystkiego tego bolu, tej chemii i mojego wykonczenia. Nie chcialem bys mnie takiego ogladala, wiem ze masz dobre serce i bys sama sie za bardzo przejela. Wszystko szlo tak jak mialo. Erik powoli mial cie do siebie zrazic. Te wszystkie imprezy i co chwilowe znikanie. Nie mialem pojecia ze cie zdradzal i przyprowadzal dziwki, nie tak mialo byc. Nikt nie wiedzial o tej podmiance oprocz mojego kumpla. Musisz zrozumiec ze nie mialem pojecia iz on cie pobil.-spoglada na mnie z wstydem.- Cher musisz mi wybaczyc. Nie mialem pojecia.-jego glos jest wrecz blagaly.Spogladam na Chris'a. Ten przytakuje glowa.
-Ja...-przelykam sline.-Ja potrzebuje powietrza.-spogladamm jak ta zblakana sarenka na caly salon i wybiegam po schodach na taras. Slysze tylko jak Justin zabrania Tydze iscia za mna i ze on to zrobi.
-Skarbie...-slysze jego zciszony glos kiedy ja wpatruje sie w panele patio. Dlonie mam wplatane we wlosy a lzy same leja sie po policzkach. Czy moje zycie musi byc wielkim pierdolonym klamstwem?! Jak to Tyga to nie Tyga?! Jak...Jak on mogl?! Jakim prawem on zrobil ze mnie idiotke!?-Skarbie...-moj chlopak zlapie mnie za lokiec odwracajac mnie do siebie i przyciskajac do klatki piersiowej.-Ulozymy to sobie jakos.-glaszcze mnie po plecach calujac w glowe. Lekko kolysze nami bym sie uspokoila. Nie moge. Ostatnio zaduzo odkrywam prawdy. Czy ludzie mysla ze jestem tak niedorosnieta dziewczynka iz nie poradze sobie z rzeczywistoscia? W jakiej wyimaginowanej bajce musze zyc skoro nie wiem nawet kto jest moja biologiczna matka?!
-To i tak koniec.-szepcze odsowajac od siebie mojego chlopaka.Marszczy automatycznie brwi.- Ja i on to juz przeszlosc i to ze teraz zdecydowal powiedziec mi prawde nie zmienia tego ze ja poszlam do przodu.-kiwam z przekonaniem glowa.
-Jestem z ciebie dumny kochanie.-Justin caluje mnie namietnie w usta. W tym momencie domyslam sie jak on musial sie bac. Co nim kierowalo? Bal sie ze skoro Tyga wrocil to go zostawie i wroce do tego skurwysyna? Oh...
-Chodz.-lapie go za dlon.-Musze wyjasnic mu pare spraw.-ocieram wierzchem dloni policzki i wracam do salonu.-Wiec tak.-Biebs siada na swoim poprzednim miejscu a ja zostaje na nogach.Biore gleboki wdech i kumuluje w sobie cala zlosc ktora wrecz ze mnie teraz tryska.-Zrobiles ze mnie zwykla dziwke. Zeszmaciles mnie. Pod moja niewiedze pozwoliles sypiac z innym facetem. Chciales mi oszczedzic bolu,tak? Zobacz co on ze mna zrobil!-wyrzucam rece w powietrze.-Zniszczyles kazdy kawalek mojej psychiki.-Przez ciebie nawet nie wiem kim jestes! Zwykly skurwiel. Jak mogles zostawic mnie w nieswiadomosci? Jak mogles w ogole wpasc na pomysl zastepowania mi ciebie?! To chyba ja powinnam decydowac! Pozwoliles komus innemu piperzyc mnie co noc. Pozwoliles komus innemu rujnowac mnie co klotnia.-wzdycham zamykajac na chwile oczy.-To wszystko bylo jednym wielkim klamstwem...Osobie ktora sie kocha nie robi sie takich swinstw.-warcze zagryzajac mocno szczeke. Dopiero teraz tak naprawde spogladam mu w oczy.-Dzieki tobie czuje sie teraz jak zwykla szmata. Erik potrzebowal sily zeby sprawic bym tak sie czula...A ty nawet palcem nie musisz skinac. Gratuluje. To to czego chciales osiagnac?!?!-nachylam sie nad nim.-Nawet napluc w twarz nie mam ci ochoty.-sycze naprawde wsciekle i ide do kuchni siegajac z lodowki zimny burbon.
-Wypierdalaj stad.-Justin wstaje energicznie wskazujac w kirunku drzwi.-No JUZ!!-podnosi glos ktory odbija sie echem po calej willi. Tyga poslusznie wstaje ostatni raz spogladajac na mnie a ja patrzac na jego wstretna osobe ocieram reka zbolaly od nerwow kark.
-Justin mozesz?-skinam na swojego ukochanego wchodzac po schodach z burbonem w reku. Od razu podrywa sie z miejsca i przeskakujac co drogi schodek wbiega za mna do pokoju. Siadam na lozku popijajac duzy lyk z butelki.
-Hej.Hej.Hej. Chyba nie masz zamiaru fundowac sobie kaca przez takiego chuja.-glos Bieber'a jest srogi jednak naprawde zatroskany.-Daj mi to.
-Nie.-mowie niczym mala dziewczynka przytulajaca dosiebie misia, ja w tym przypadku butelke.
-Malaaaaaa.-na twarzy blondyna momentalnie pojawia sie lobuzerski usmiech. Rzuca sie na mnie niezwazajac na to co trzymam i zaczyna mnie laskotac. Brakuje mi tchu a lzy od smiechu same wyplywaja z oczu.
-Justin! Hahahaha! Ju...Justin! Stop!-krzycze probujac mu sie jakos wydostac. W jednym momencie burbon wypada mi z reki i rozlewa sie po calym dywanie. -No i widzisz!-krzycze rozbawiona poprawiajac swoja koszulke.-Widzisz co zrobiles? Ghhh...-wywracam oczami wstajac by to jakos ogarnac jednak ten dupek lapiac mnie za biodra przyciaga na swoje kolana.
-Trzeba bedzie wyrzucic ten dywan.-stwierdza z udawana przykroscia.
-Zmarnowales dobra butelke alkoholu.- robie podkowke patrzac smutno na jego rece oplatajace moja talie.
-No i co? Przynajmniej nie zapijesz sie w trupa.-wzrusza ramionami i caluje moje ramie.-Masz moze ochote na spacer?- usmiecha sie zachecajaco.
-We dwoje?
-Plus Kenny i Hugo, oczywiscie.-wyszczerza te swoje biale zeby.
-Jak dla mnie spoko.Ej a kiedy jedziesz do tej Brazylii?-pytam wstajac i zwijam brudny dywan.-Trzymaj.-podaje mu butelke.-Wyrzucimy przy okazji.
-Jedziemy.Cher do cholery jedziesz ze mna.-wychodzimy razem zbiegajac do kuchni.
-Taaaaaa...To jest do przedyskutowania.-kiwam glowa podchodzac do lodowki.-Trzeba kupic nowy burbon.
____________________________________________
Heeej? Jest tu ktos jeszcze?
Wiecie co? Cholernie za wami tesknilam, za pisaniem, za waszymi komentarzami, za wspieraniem mnie. Naprawde tesknilam jak wariatka <3
Przepraszam za ta pieprzona przerwe. Nowa szkola przytloczyla mnie nauka. Naprawde to jakas masakra i zebym mogla cos zaliczyc musze miec temat wykuty do perfekcji. Plakac mi sie chce.
Pozniej zaliczylam upadek i popadlam w stanowcze zamkniecie swoich uczuc.
Ale jestem...Mam nadzieje ze rozdzial sie wam spodoba...Nie jest zachwycajacy ale ... No sama nie wiem.
Postaram sie juz dodawac troszeczke czesciej jakies wpisy.
Naprawde was przepraszam.
-Patrys

4 komentarze:

  1. Rozdział jest super. Codziennie tu zaglądalam i patrzylam czy nie ma nowej notki. Czekam na next :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. w końcu! też jak przedmówca codziennie tu zaglądałam. Mam nadzieje ze tym razem rozdział dodasz szybciej, weny:*

    OdpowiedzUsuń
  3. Zaglądam i zawsze czekam nie cierpliwie na następny

    OdpowiedzUsuń
  4. Swietny rorozdzial. Czekam na nastepny

    OdpowiedzUsuń