-I po chuj poszlas tam sama,co?-bierze mnie na rece i nawet nie daje chwili na protest.Siada na sofie w salonie kladac mnie sobie na kolanach.-Przeciez mowilis ze ja cie mam zawiezc...-stara opanowac swoje zdenerowanie jednak widze w jego oczach ze jest sfrustrowany moim zachowaniem.
-Przepraszam,Justin...-wtulam sie w jego szyje obejmujac kark obiema dlonmi.Wzdycha ciezko i glaszcze mnie bo wlosach.
-Ja go zabije...-syczy po dlugiej chwili ciszy.-Rozpierdole tego skurwysyna.
-Nie.Justin,daj spokoj...To juz zamknety temat.-powie powaznie.Nie chce zeby przeze mnie narobil sobie problemow.Schodze mu z kolan i siadam obok kladac na brzuch spora,niebieska poduche.-Pogadamy o tym pozniej...Nie mam teraz humoru na kazania.-sposzczam wzrok.-Idz sie skapuj.-skinam glowa w strone schodow.Spoglada na mnie badawczo.-No idz...-jecze nie chcac byc obserowana.Wiem ze w tym momencie przyglada sie moim siniakom.-Zadzonie w tym czasie odnosnie przelozenia spotkania.-wyciagam telefon z kieszeni.Staram sie czyms zajac oczy byle tylko nie patrzec w teczowki Biebsa.Chlopak podnosi sie powoli i nachyla nade mna.Wpatruje sie we mnie coraz intensywniej co zmusza mnie do zerkniecia na jego twarz.
-Trzymam cie za slowo ze o tym wszystkim pogadamy.-zerkna nie dosc dyskretnie na moje usta a pozniej caluje w czolo.Juz po chwili go nie ma w pokoju.Wybieram numer goscia od filmu i nie chetnie przyciagam urzadzenie do ucha.Jeden sygnal.Drugi.Trzeci.
-Tak slucham?
-Z tej strony Cher Lloyd.-przedstawiam sie grzecznie.
-Oooo..Cos nie tak ze dzwonisz?
-W zasadzie to tak...-krece nosem.-Musze przelozyc nasze spotkanie.-przelykam sline.
-A to dlaczego?-pyta lekko zdziwiony.
-Nagly wyjazd...-wzruszam ramionami mimo ze wiem iz tego nie widzi.To zabawne ze zawsze gestykuluje nawet przy rozmowie telefonicznej.
-To kiedy bedziemy mogli sie spotkac?-pyta uprzejmie.-Naprawde zalezy mi zebys ty zrobila ta choreografie.
-W poniedzialek za tydzien,pasuje?-nie ukrywam nie checi do rozmowy...Po prostu mam tyle problemow ze nawet nie chce mi sie silic na mily ton glosu.
-Oczywiscie.-mimo wszystko mezczyzna nadal jest radosny.Lubie takie osoby.-Godzina pozostaje bez zmian?
-Jasne.-zamykam na chwile oczy.Tak po prostu.Potrzebuje spokoju.-Do widzenia.-rozlaczam rozmowe nie czekajac na pozegnanie.Upuszczam telefon na kolana i opierajac lokcie o podkurczone kolana zakywam nimi oczy.-Oh...-wzdycham krecac glowa.
Czujac jak lzy naplywaja mi do oczu przykladam reke zakrywajac swoje usta.Siedze tak probujac opanowac lzy.Nie chce plakac.Po prostu nie chce pokazac ze dotknelam dna.Nie chce tez zeby Justin widzal jak sie rozklejam.Mimo iz wiem ze na pewno jest swiadomy jak bardzo cierpie.Gdy juz udaje mi sie uspokoic obejmuje rekoma moje kolana.Wzdycham gleboko ponowanie na chwile zamykajac oczy.Biore gleboki wdech i...Po chwili wypuszczam cale powietrze.Wpatruje sie w martwy punkt przed soba.Trwa to pewnie dlugi czas bo z mojego transu wybudza mnie Justin ktory wtula twarz w szyje stajac za oparciem sofy.
-Nie placz...Prosze...-szepcze mi do ucha.Klade jedna dlon na jego dloni i usmiecham sie blado.Caluje mnie w skron i ponownie chowa twarz w moje wlosy.-Przejdziemy przez to...Obiecuje.-dodaje po chwili.
-Jedzmy juz...-mowie lamiacym sie glosem.
-Jasne.-odpowiada mi bez zadnego wyrazu.Po prostu prostuje sie i lapie za swoja torbe.-Masz wszystko?-pyta teraz juz troskliwie.
-Tak...-kiwam glowa i zakladam sobie torebke na zgiecie w lokciu.Chce siegac juz po druga gdy wyprzedza mnie dlon Biebsa.-Dzieki.-usmiecham sie slabo patrzac w jego twarz nadal nie obecnym wzrokiem.Naciagam czapke nisko i zakladam na glowe kaptur.Przepuszcza mnie w drzwiach patrzac wspolczujaco.Wkurza mnie to lekko bo nie chce zalu! Jednak nic nie mowie...Tak jakby slowa utkwily mi w gardle.Na podjezdzie stoi Batmobile.
Myslalam...Bha! Bylam wrecz pewna ze jedziemy Fikser'em.Nic nie mowie.Wslizguje sie na miejsce pasazera i zamykam za soba drzwi.Czekam chwilke az Justin wlozy nasze bagarze do auta i siada obok mnie.
-Gotowa?-spoglada na mnie nie pewnie.
-Zabierz mnie juz stad...-zciagam z nog trampki i podkurczam kolana pod brode.Patrze przez przyciemniane szyby i zdejmuje z glowy czapke zucajac ja gdzies pod fotel.
-To bedzie dluga droga...-szepcze wyjezdzajac z podjazdu i od razu kieruje sie na autostrade wyjazdowa z naszego miasta.Nie wiem czy mowi tak stwierdzajac atmosfere czy po prostu cel naszej podrozy jest naprawde daleko.Przez pierwsze dwie godziny po prostu jestem jak posag.Wpatruje sie w mijane przez nas obiekty.Wille,drzewa,rzeki...W mojej glowie panuje tak wielki chaos ze juz nic nie wiem.Na niczym nie mysle jednak od nadmiaru wydarzen jestem rozdrazniona i rozkojarzona.Biebs co chwila na mnie zerka z dziwnym wyrazem oczu.Z czyms czego ja nie rozumiem i nie znam.To frustrujace.Nie wazne...Dla mnie dzis wszystko bylo po prostu 'nie wazne'.Jak on mogl mnie uderzyc? Przeciez...Przeciez nic nie zrobilam.Chyba...Jesli cos zrobilam, to co takiego?! Co bylo powodem podniesienia na mnie reki? Staralam sie.Za kazdym razem czakalam na niego.Gdy przyjezdzal mogl smialo powiedziec ze czuje sie jak krol.Mial wszystko to chcial.Mnie rowniez...Nie moge sobie tego wybaczyc.Czuje do siebie wstret.Czemu? No przeciez pomyslcie...Ja bylam jego dziwka! To chore...A pomyslec ze go kochalam...Po moich policzkach automatycznie poplynely slone lzy.Nie moge pokazac ich Justin'owi.Nie chce zeby je widzial...Juz i tak duzo dla mnie robi.Odwracam bardziej glowe w strone okna i naciagam na glowe kaptur.Kazdy moj ruch jest sledzony przez wzrok piosenkarza.Wiem ze sie martwi.Jestem mu wdzieczna za wszystko.Absolutnie wszystko! Ciesze sie w duchu ze nie zmusza mnie do rozmowy...Nie dalabym rady teraz rozmawiac.Jego telefon zaczyna dzwonic i moge sie domyslic ze jest w czerwonym plecaku ktory polozyl na tylne siedzenie.-Podasz mi go?-spoglada na mnie niesmialo..
-Ok.-odwracam sie szybko w tamtym stronie i z kieszeni wyciagam urzadzenie.Nie patrze na wyswietlecz.To jego prywatnosc.-Prosze.-podaje mu komorke patrzac na swoje kolana.W tym momencie wydaja mi sie tak cholernie interesujace.
-Slucham?-widze jak marszczy nos.Zawsze rozbawialo mnie gdy tak robil ale nie tym razem.-Spoko.Rozumiem...-wsluchuje sie w glos z komorki.-Nie wiem...Tydzien... Moze pare dni wiecej.-wzrusza ramionami.-Nie ma sprawy.Tak,obiecuje.-cisza.-Wiesz ze mozna mi ufac.-kolejna cisza.-Tak,jasne.-zerka na mnie a ja powrocilam juz do swojego jakze fascynujacego zajecia z przed paru minut.-Ciebie rowniez.Narazie.-rozlacza rozmowe a telefon kladzie do kieszeni.Cholernie jestem ciekawa kto dzonil.Jednak przeciez nie bede go pytac.Wywracam oczami.Jestem zalosna.Zauwazam ze Jus zjezdza z autostrady i parkuje przed jakas restauracja.-Masz ochote cos zjesc?-odwraca sie lekko w moja strone.Czuje na sobie jego spojrzenie ale nie mam w sobie tyle sily i odwagi by patrzec w jego oczy.Kiwam przeczaco glowa i ciagle patrze przez okno.Sciskam mocniej kolana i zagryzam warge.-Prosze powiedz cos wreszcie...-mowi blagalnym,zdesperowanym glosem.
-Przepraszam,Justin.-szepcze chowajac twarz w swoich nogach.Zaciskam mocno oczy starajac sie nie pozwolic wyplynac moim lzom. Kurwa! Bez skutku...Czuje jak chlopak szybko i energicznie wychodzi z samochodu i tak samo szybko zamyka je za soba.Sadze ze pewnie sie na mnie zdenerwowal i idzie sam cos zjesc,myle sie.Otwiera moje drzwi i kuca opierajac kolana o auto.Lapie mnie za dlonie i sklada na nich dwa delikatne ale jakze czule pocalunki.
-Nie przepraszaj...Nie masz za co.-przytula mnie do swojego torsu gladzac po glowie.Nie wiem jakim sposobem, jednak juz po chwili siedzi na moim fotelu a ja na jego kolanach.Drzwi sa zamkniete a on wciaz mnie do siebie tuli.Rozplakuje sie jak dziecko.Ja naprawde jestem zalosna.Wkurzam sie sama na siebie a jedyne co teraz potrafie to przytulajac sie do Justina po prostu wyc.-Ci...-trzyma mnie szczelnie i pewnie co daje mi bezpieczenstwo.-Ciii...Nie placz.Jestes przy mnie.-caluje mnie w czolo gladzac moj kregoslup.-Jestes bezpieczna.-'bezpieczna'...'bezpieczna'...'jestes bezpieczna'...Te slowa bez konca rozbrzmiewaja w mojej glowie.-Skarbie blagam cie...-szepcze slodkim glosem tak jakby chcial dodac mi otuchy.Powoli staram sie opanowac.Udaje mi sie...Tylko dlatego ze Biebs jest przy mnie.No bo pomyslcie.Ktory chlopak by poswiecil dla nas tak duzo? Przeciez on ma swoje zycie a zainteresowal sie mna.Jego choreografka i nauczycielka spiewu.Przeciez to absurd! Ktory pracodawca przejmowalby sie zyciem prywatnym swojej pracownicy?! Nie wierze w to.Gdy juz jest ze mna ''nawet ok'' wtulam sie na chwilke bardziej w tors chlopaka.-Lepiej?-spoglada na mnie badawczo.
-Tak.-przytakuje glowa.-Dziekuje.-caluje go w policzek.
-Teraz chodz cos zjesc.-otwiera drzwi a ja od razu zeskakuje z jego kolan.
-Nie jestem glodna.-zakladam znow swoj kaptur widzac ze wczesniej zostal on zdjety przez mojego towarzysza.-Jesli chcesz to idz.-skinam w strone wejscia.Lapie dlonmi zgiete lokcie i patrze w swoje buty.Bieber staje na przeciwko mnie z rekoma w kieszeniach.
-Nie zostawie cie samej.-mowi powaznym i lekko wladczym tonem glosu.Patrzy w swoje buty.
Przed budynkiem stoja tylko dwa samochodu.Nasz i jakies czarne BMW.-Chodz.-lapie mnie za dlon lekko ciagnac za soba.Zauwaza ze naciagam bardziej kaptur.-Nic nie widac.Spokojnie.-zapie mnie w pasie i caluje w glowe.Takie gesty sa mi nie znane.Nigdy mnie tak nie traktowano.
_____________________________________________
Can I die??
-Patrys